Zbiorowa fantazja seksualna


potrzeba terapii dla świataAlicja Długołęcka, Anna Dryjańska i Kinga Dunin o „Greyu”.

Jakub Dymek: Czy Pięćdziesiąt twarzy Greya to książka dla kobiet?

Alicja Długołęcka: Wiemy, że kobiety ją czytają, ale nie bardzo wypada się do tego przyznać. Ja oczywiście jestem po lekturze tej książki. Musiałam ją przeczytać, kiedy pisałam przedmowę do Hardkorowego romansu Evy Illouz. I absolutnie tego nie żałuję.

Wcześniej nie zajrzałam do Pięćdziesięciu twarzy Greya. Może był to wyraz poczucia wyższości. A może traktowałam to trochę jako osobisty manifest feminizującej seksuolożki: nie chcę mieć do czynienia z opresyjną wizją kobiecej seksualności. Dopiero Hardkorowy romans otworzył mi oczy i uważam, że po przeczytaniu Greya jestem bogatsza o bardzo kobiece, ale też osobiste doświadczenie. Stosunek do Pięćdziesięciu twarzy Greya obnaża w dużej mierze naszą własną seksualność. Dlatego nie jest łatwo odpowiadać na pytania dotyczącej tej książki tak, żeby nie popaść w psychiczny ekshibicjonizm.

Anna Dryjańska: Rozumiem, że teraz ja muszę zrobić coming out. Przeczytałam pierwszą z trzech książek o Greyu. Nie wywarła na mnie specjalnego wrażenia. Jest po prostu koszmarna stylistycznie – pisze o tym zresztą Illouz. Tam, gdzie miała podniecać, wywoływała efekt komiczny, przynajmniej u mnie. Przeczytałam Greya, bo w ogóle lubię czytać to, co jest popularne wśród kobiet, zarówno prasę kolorową, jak i różne fenomeny książkowe. Chcę być w łączności z tym, co kobiety czytają, co piszą, co je interesuje. I oczywiście zależało mi na tym, żeby mieć własną opinię na temat książki, która zawojowała listy przebojów.

Illouz w Hardkorowym romansie bardzo fajnie wyjaśnia ten fenomen. Robi to bez poczucia wyższości, tylko z faktycznym zainteresowaniem. Zastanawia się, co takiego jest w tej książce, że sięgnęło po nią tyle czytelniczek, a zyski sklepów oferujących akcesoria BDSM wzrosły po premierze Greya o 700%. Nie można tego zbyć machnięciem ręki. To jest fenomen.

JD: To ja też się przyznam, ile przeczytałem – tylko te fragmenty, do których byłem profesjonalnie zobowiązany jako autor eseju o Greyu i Illouz. Może wpadam tym samym w męski stereotyp, ale przez całość nie byłem w stanie przebrnąć. Illouz i inne autorki piszą o tym, że mężczyźni na samą myśl o Greyu się wzdrygają, że mają jeszcze większą potrzebę odcięcia się od tego rodzaju literatury.

ADł.: A mnie cieszy, że Pięćdziesiąt twarzy Greya mężczyzn odrzuca. Bo to znaczy, że rozumieją oni różnicę między fantazją a realizacją fantazji i nie chcą być zamieszani w układ, który z partnerstwem nie ma wiele wspólnego.

Jeśli chodzi o wstydliwość, to nie wiem, czego mielibyśmy się wstydzić. Potrzeb seksualnych? Autorka Hardkorowego romansu twierdzi przecież, że to niekoniecznie jest książka o potrzebach seksualnych, i ja się z nią zgadzam. Czy wstydliwe ma być to, że jesteśmy tacy pop i w bezmyślny sposób podążamy z nurtem? Chyba musimy ustalić najpierw, czego ten wstyd tak naprawdę dotyczy. Ale fakt faktem, że przyznać się do bycia czytelniczką Pięćdziesięciu twarzy Greya nie jest w dobrym tonie.

ADr.: Na Facebooku i na Twitterze jest mnóstwo osób, które nie mają najmniejszego problemu z przyznaniem się do czytania Greya. Nie są to może osoby publiczne, ale otwarcie i żywo dyskutują o tej książce.

Nie zgodziłabym się z tym, że mężczyźni nie czytają Greya, bo są dojrzali i potrafią oddzielić fantazję od rzeczywistości. Swoją drogą, to bardzo ciekawe, że mężczyźni w ogóle nie czytają kobiecych pism i książek, a jakimś cudem później wiedzą, co w nich jest. Pięćdziesiąt twarzy Greya poza tym, że jest fikcją, może być też szczegółowym instruktażem praktyk BDSM – tak pisze Illouz w Hardkorowym romansie. Zgadzam się z nią. W takim razie czy powinniśmy uznać czytelniczki Greya za niedojrzałe kobiety, pozbawione zdolności rozróżniania rzeczywistości i fantazji? Nie sądzę.

ADł.: Może w takim razie Grey odrzuca mężczyzn dlatego, że nie jest to książka o BDSM? To jest wielkie oszustwo, wyjaśniam to w mojej przedmowie do Hardkorowego romansu. Pod płaszczykiem BDSM tam naprawdę kryje się romans.I w tym romansie jest hardkorowa otwartość seksualna, ale jednocześnie też przywiązanie, bardzo silne uczucie, ślepe i romantyczne zarazem. W Greyu zawarte jest pewne kłamstwo – miał być o jednym, a jest o czymś zupełnie innym.

ADr.: Zaczyna się od seksu, a kończy ślubem.

ADł.: Dokładnie. W takim prostym, dość seksistowskim ujęciu, męska i kobieca perspektywa na pornografię różni się właśnie tym, że mężczyźni pozbawieni są złudzeń. Pięćdziesiąt twarzy Greya jest próbą pogodzenia tych dwóch punktów widzenia – z góry skazaną na niepowodzenie. A jeżeli przyjrzymy się książce uważnie, zobaczymy jeszcze, że wcale nie jest takie oczywiste, kto tam nad kim dominuje.

JD: Mam poczucie, że tutaj nikt nad nikim nie panuje. Wszyscy związani są konwencją. Ostatecznie Christian i Anastazja nie poddają się sobie, tylko naturze i porządkowi świata, który każe im się pogodzić w imię produktywnego kompromisu. Christian zmuszony jest uznać przewagę Anastazji w niektórych sferach, ale nie rezygnuje też ze swojej przewagi. Anastazja musi nakłonić Christiana, by przełamał swoje emocjonalne lęki, traumy i obawy, by wyszedł ze skorupy. Nie macie takiego poczucia, że to jest najbardziej konwencjonalna małżeńska opowieść gatunku XIX-wiecznych romansów? Że cały ten BDSM jest tylko dodatkiem do historii o heteroseksualnym małżeństwie?

ADr.: Czy to nie przypomina gotyckich romansów z XIX wieku? Chodzi tu przede wszystkim o uczucie, więc poniekąd tak. Ale ciekawsza wydaje mi się kwestia tego, jak rozkosz w relacji Christiana i Anastazji opiera się na kontrakcie. Na pewno może się to wydać interesujące czytelniczkom, które często nie mają ani rozkoszy, ani kontraktu. Christian skupia się przede wszystkim na tym, jak dać Anastazji rozkosz – jej odczucia są wyznacznikiem tego, czy on się sprawdza. Grey pragnie, żeby ona pożądała jego uwagi. Myślę, że wokół tej kwestii zbudowana jest ta książka.

ADł.: Kiedy tak na to spojrzymy, to musielibyśmy potraktować Pięćdziesiąt twarzy Greya jako poradnik seksualny dla kobiet z lat 40. ubiegłego wieku. Wtedy kobiety były uczone tego, że seks może im przynosić przyjemność i że ich partner powinien to uwzględnić. Kilkadziesiąt lat temu współczynnik kobiet aorgazmicznych był niezwykle wysoki. Być może popularność Greya jest tego pokłosiem. Nie wiem.

ADr.: W Hardkorowym romansie pojawiają się dwa ciekawe wątki. Z jednej strony autorka zastanawia się nad tym, skąd takie zainteresowanie Greyem w postfeministycznym świecie. A gdzie indziej trochę sobie zaprzecza, pisząc, że rewolucja feministyczna jest w gruncie rzeczy niedokończona. Poza granicami rewolucji zostało wiele kobiet. Część z nich to zapewne czytelniczki Greya, które dopiero dzięki tej książce odkrywają, że mają prawo pragnąć, cieszyć się przyjemnością.

ADł.: Zgoda, można ją potraktować nawet jako wyraz zbiorowej fantazji seksualnej. W końcu autorka Pięćdziesięciu twarzy Greya wypuszczała partie tekstu do internetu, żeby konsultować je z czytelniczkami. Później wprowadzała zmiany. Zbiorowa fantazja w zbiorowym dziele. Nie bez powodu ta fantazja zamknięta jest w filozofii BDSM. Mamy do czynienia z seksualnością wyzwoloną, ale jednocześnie też najbardziej kontrolowaną, jak to tylko można sobie wyobrazić, czyli bezpieczną. Może to być taki symboliczny obraz wyzwolenia seksualnego kobiet XX wieku, ale jednak w wersji mocno niedokończonej. Z analizy Illouz wynika, że Pięćdziesiąt twarzy Greya jest poradnikiem zbudowanym wokół niezwykle naiwnej idei, że poprzez seks w stałym związku można okiełznać mężczyznę, stworzyć dojrzałą relację.

JD: Ja tam odnajduję jeszcze jedną poradę: jak się tego hiperseksualnego mężczyznę przeczeka, to można później jego energię seksualną nakierować na dobre tory – miłość, wierność, stałość i wreszcie ochronę. Największą pułapką w tej powieści jest właśnie to, że Anastazja musi czekać, aż Grey, z tą swoją niespożytą energią, zacznie wreszcie robić słuszne rzeczy: kupować jej książki, kwiaty i bilety na samolot.

ADł.: Pod płaszczykiem BDSM mamy niezwykle tradycyjny układ, gdzie kobieta jest szyją, a mężczyzna głową. Można odnieść wrażenie, że to on decyduje w tym związku, a w rezultacie jest kompletnie inaczej.  Widzę tutaj jeszcze jedno poważne zagrożenie. W książce obecny jest wręcz wzorzec kupczenia seksem w stałym związku. Tak jakby autorka chciała powiedzieć: jeżeli kobieta sobie pozwoli na dużo w sensie seksualnym, to może uda jej się w ten sposób utrzymać mężczyznę przy sobie.Ale znowu mam wrażenie, że to bardzo protekcjonalne z mojej strony. Po lekturze Hardkorowego romansu nabrałam przekonania, że czytelniczki odbierają Pięćdziesiąt twarzy Greya z bardzo dużym dystansem, nie traktują tej powieści jak poradnika.

JD: Jak zapatrujecie się na wątek kontraktu w Greyu? Christian i Anastazja spisują wspólne ustalenie, reguły, paragrafy.

ADr.: Między Anastazją a Christianem rzeczywiście wszystko jest bardzo szczegółowo określone, punkt po punkcie. I wydaje mi się, że ten kontrakt może być dla nich nawet wyzwalający. W tym sensie, że może zdarzyć się tylko to, na co obydwoje się zgadzają. W większości relacji nie ma czegoś takiego.

JD: Kinga, wreszcie dotarłaś. Czekałem z najciekawszym, feministycznym wątkiem, aż do nas dołączysz.

Kinga Dunin: A dlaczego to feministyczny jest najciekawszy?

JD: Mnie to, co pisze Illouz, wydało się ciekawe. Mianowicie, że w Pięćdziesięciu twarzach Greya można znaleźć odtrutkę na feminizm. W feminizmie i gender studies można nieustannie rozważać, jaki stopień podporządkowania jest dopuszczalny, jaka relacja jest w porządku, tym czasem w Greyu tych pytań nie ma. Tam wszystko jest w porządku. Być może czyta się tę książkę jako zwolnienie z ciągłego przymusu negocjowania?

KD: I tak, i nie. Ja jednak uważam, że w tej książce jest feminizm. Podporządkowanie, z którym mamy do czynienia, odbywa się w wynegocjowanym porządku przyjemności, a nie porządku bycia ofiarą sadysty. Ona jest ofiarą tylko do tych granic, do których sprawia jej to przyjemność. Można to odczytywać tak, że jest to po raz kolejny przećwiczenie tradycyjnych kobiecych ról, albo tak jak Illouz, że to mimo wszystko książka w jakimś stopniu feministyczna. Problemem feminizmu jest to, że polega on na takim geście barona Münchhausena – jak się samemu za włosy wyciągnąć z bagna. Feminizm proponuje kobietom porządek, który nie jest ich porządkiem, bo zostały one zsocjalizowane w patriarchacie. Dlatego ten wymarzony porządek feministyczny jest im nieco obcy. Mimo tych wszystkich dyskusji i odmiennych zdań z takim popularnie rozumianym feminizmem wiąże się postulat partnerskich relacji. Tylko że za nimi w domyśle idzie waniliowy seks, bez żadnych cudów, wianków. A tu nagle pojawia się przyzwolenie na seks nieco inny, bardziej urozmaicony. Ale ten postulat feministyczny, seksu dla przyjemności i za zgodą, pozostaje. Odgrywane są role, ale jest to trochę parodia tych ról.

JD: Ciekawe jest to, że ten proces wyciągania z bagna za uszy może zajść w tak sterylnych realiach założonych przez E.L. James. Przecież ta para, Christian i Anastazja, nie musi mierzyć się z żadnymi życiowymi dylematami, poza tymi emocjonalnymi. W Greyu mamy do czynienia z laboratoryjnym wręcz eksperymentem na emocjach. Oni nie mają żadnych problemów finansowych, statusowych, zdrowotnych. Nic ich nie trapi, poza własnymi emocjami. Taki spektakl zawieszony w przestrzeni ego.

ADł.: W tych laboratoryjnych warunkach najłatwiej osiągnąć porozumienie w sferze seksu, bo pozostałe relacje są tak pogmatwane, że nie jest to możliwe. Myślę, że Pięćdziesiąt twarzy Greya można również traktować jako manifest kobiet zmęczonych tworzeniem partnerskich układów, wychodzeniem naprzeciw idei partnerstwa w relacjach.

KD: Ta książka jest oczywiście fantazją, bajką. Dlatego zarzucanie jej braku realizmu jest moim zdaniem pozbawione sensu. Równie dobrze możesz zarzucić brak realizmu Harry’emu Potterowi.

JD: Akurat wątek społeczny w Harrym Potterze był zaznaczony wyraźniej niż w Greyu.

KD: Dobrze, jeśli chodzi o krytykę zwyczajów panujących w prywatnych szkołach angielskich, to jest to bez wątpienia istotne dzieło. Ale popularna literatura zawsze była miejscem fantazji, które mają swoje terapeutyczne znaczenie. Czyta się ją dlatego, że jest fantazją, a nie jakimś naturalistycznym realizmem rodem z Zoli. Kiedy próbuje się badać społeczeństwo poprzez literaturę, to wtedy właśnie najciekawsze są bestsellery. One współgrają z mentalnymi oczekiwaniami społeczeństwa. To jest niedocenione narzędzie badawcze, moim zdaniem.

JD: Niedawno przeczytałem inny bestseller. Cieszył się niesamowitą popularnością wśród kobiet, dziewczynek i nastolatek – Igrzyska śmierci. Tylko Katniss Everdeen trochę inaczej negocjuje swoje miejsce w świecie, nie tylko poprzez mężczyznę. Nie zawsze musi być tak jak w Greyu.

KD: Ale na końcu musi się to jednak skończyć mężczyzną.

JD: No dobra, ale przynajmniej było ich dwóch. Ale może zanim zaczniemy obsadzać Christiana i Anastazję w rolach walczących o życie gladiatorów na arenie igrzysk śmierci, wróćmy do samego Greya. Kinga mówiła, że ta książka jest w pewnym sensie terapeutyczna, ale tabletki nasenne też mogą być czasem terapeutyczne. Feminizm Anastazji przypomina mi właśnie trochę działanie tych tabletek.

ADr.: E.L. James wykorzystuje pewne kody kulturowe feminizmu – Anastazja ciągle podejmuje jakieś decyzje. Mimo że Christian jest bajecznie bogaty, ona nadal chce pracować zarobkowo. Ale są też tacy, według których Anastazja jest wykorzystywana. Różne organizacje antyprzemocowe na Zachodzie analizowały związek z Pięćdziesięciu twarzy Greya. Wniosek był taki, że pewne granice zostały przekroczone. Z kolei inni mówią: „ale to jest przecież układ między dwojgiem ludzi, to jest gra, w której stawką jest rozkosz”. Źródeł skandalu wywołanego przez Pięćdziesiąt twarzy Greya powinniśmy może szukać w tym, że pokazuje kobietę, która chce czegoś mniej „waniliowego”.

ADł.: Osoby praktykujące BDSM bardzo często podkreślają, że uległość podczas seksu nie idzie w parze z uległością w życiu. Chęć bycia zdominowanym lub zdominowaną w relacji seksualnej może być wyrazem odpoczynku od codziennej odpowiedzialności, ciężaru zadań, zleceń, wymagań.
KD: Illouz zwraca na to uwagę. Grey jest odpowiedzią na niepewność w wielu wymiarach, na kłopoty z kontrolą. Całkowity brak kontroli jest w gruncie rzeczy tym samym co całkowita kontrola – zwalnia z konieczności rozstrzygania wielu dylematów. Jeśli chodzi o współczesną scenę BDSM, to jak się wydaje, wszystko tam jest bardzo umowne. Nie chodzi o realną przemoc, tylko odgrywanie scenek przemocy. Więc ten BDSM współczesny, równościowy, oparty na hasłach bezpieczeństwa, umowach, kontrakcie, wykorzystujący całą tę zabawę gadżetami, jest pewną inscenizacją. Pozostaje pytanie, dlaczego ta inscenizacja ludzi podnieca. Kiedyś żartowało się, że jak mężczyzna śni o wkładaniu szabli do szafy, to zapewne chce odbyć stosunek seksualny. Czy zatem jak się komuś śni stosunek seksualny, to oznacza to, że chce włożyć szablę do szafy? Mam trochę wrażenie, że w Greyu śni nam się stosunek seksualny, a robimy z tego opowieść o wkładaniu szabli do szafy. W tej powieści mimo wszystko chodzi też o porno, o seks, o podniecenie.

JD: Z drugiej strony jej zdolność podniecania była wielokrotnie podważana.

KD: Ale jak byś to sprawdził? Może po prostu ciebie nie podnieciła? Ja tylko bronię tezy, że to jest książka pornograficzna. I to ciągłe socjologizowanie Greya wydaje mi się ucieczką przed pytaniem, czy to fajnie, że kobiety też korzystają z pornografii. Bo one same niechętnie się do tego przyznają. Jeżeli już, to w parach, żeby w małżeństwie było lepiej. Zgadzam się z definicją przywoływaną przez Illouz: pornografia to coś, co służy podnieceniu, a w konsekwencji doprowadza do masturbacji. Dane podawane przez Illouz dotyczące wzrostu sprzedaży gadżetów erotycznych wydają mi się mało miarodajne, ale ten 700-procentowy wzrost dotyczy tylko jednego z nich – kulek dopochwowych. A one mogą przede wszystkim służyć samozaspokojeniu. Wiem, że tego nie da się zbadać, ale to bardzo ciekawe, dla ilu kobiet ta książka funkcjonalnie okazała się pornograficzna?

ADr.: Pornografia ma kilka odcieni, od takich bardzo delikatnie erotycznych – pocałunki, księżyc, wino, truskawki, muzyka romantyczna – po naprawdę bardzo ostre. Pięćdziesiąt twarzy Greya bynajmniej nie rozpoczyna epoki kobiecej pornografii. Ona zawsze była w jakiś sposób obecna. Kiedyś nazywano ją literaturą dla kucharek, teraz porno dla mamusiek, ale cały czas mówimy o tym samym. Upierałabym się jednak, że to właśnie konwencja BDSM jest czymś unikatowym w mainstreamie. Tak czy inaczej, jestem szczęśliwa, że ludzie czytają książki – nawet jak ma to być Pięćdziesiąt twarzy Greya.
JD: Autor recenzji Greya z „New Republic” sięgnął do takiego porównania: mówienie „dobrze, że czytają” w odniesieniu do Pięćdziesięciu twarzy Greya jest jak mówienie „dobrze, że jedzą” w kontekście chorobliwie otyłych. Brzmi to strasznie brutalnie. Ale ktoś to powiedział. Czytelnictwo spada także na rynkach zachodnich, a jednocześnie powstają takie kasowe hity jak Grey. Zdaniem autora popularność tej książki mówi wiele o klasie, płci, nawykach czytelniczych i przedstawia jej odbiorczynie w raczej niekorzystnym świetle.

ADr.: Aha, czyli to jest ten moment, w którym będziemy umartwiać się upadkiem świata i wartości? Książki, które nie są najwyższych lotów, zdobywają masowe uznanie. Cóż, zawsze było tak, że to, co nie podoba się krytykom, sprzedaje się masowo. Wciąż wolę być szczęśliwa, że ludzie jednak czytają cokolwiek.

KD: Żeby zamknąć ten temat jakoś optymistycznie, to cieszę się, że jednak dziś bestsellerem jest Grey, a nie, jak kiedyś, Trędowata. Rynek literatury kobiecej jest ogromny, ale to, co się na nim pojawia, jest wymienialne. Ludzie czytający harlequiny nie pamiętają nazwisk autorek. Dlatego właśnie, że to produkt masowy, bardzo schematyczny. Na piątej stronie pojawia się iskra, gdzieś w połowie zbliżenie, w dwóch trzecich ona widzi go z inną i myśli, że ją zdradza. Okazuje się, że to jednak jego siostra, która ma straszne kłopoty. I na koniec jest już dobrze. Bestsellery, które wchodzą na stałe do kanonu i kojarzymy nazwiska ich autorów, pochodzą z dziedziny fantastyki – Władca pierścieniGra o tron. Ciekawe, że one dzieją się w średniowiecznych dekoracjach. Zastanawia mnie, dlaczego fantastyka tak bardzo lubi średniowiecze. Może mamy w sobie tęsknotę za czasami honoru, ale i okrucieństwa, właściwych ról społecznych, oczywistych hierarchii, poddania się władzy. Monarchia, a nie jakaś tam nudna demokracja. W tym średniowieczu jest coś ekscytującego, czyż nie? Sądząc po popularności fantastyki, chyba coś jest. Ja sama temu ulegam, ale nie wiem dlaczego. I BDSM nawiązuje właśnie do tych średniowiecznych pragnień i tęsknot. Te wszystkie gadżety: ćwieki, skóry, zbroje, pasy, kolce.

JD: Popularna literatura fantasy i sience fiction odgrywa też niemałą role w socjalizacji młodych mężczyzn. Kiedyś Michał Radomir Wiśniewski zastanawiał się w swoim tekście, dlaczego ci wszyscy popularni pisarze literatury fantastycznej deklarują się jako konserwatyści, monarchiści, osoby przywiązane do autorytarnego porządku władzy. Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Ale wiem, że na Zachodzie autorzy i autorki fantasy odrobili jakąś elementarną lekcję feminizmu.

Dla mężczyzn wydaje się też dużo popowej, pulpowej literatury – powieści o komandosach, seria Rainbow Six, sztampowe historie, dramaty szpiegowskie pisane z automatu czy geopolityczne narracje o wielkich wojnach. One wszystkie produkowane są masowo i sprzedają się w ogromnych nakładach. Jak sądzicie, dlaczego one nie podburzają krytyków do zrzucania – żeby pozostać w tej średniowiecznej metaforze – płonącej lawy na tych autorów z wyżyn wysokonakładowych magazynów literackich? Czy Greyowi oberwało się za domyślną odbiorczynię?

ADr.: Oczywiście, że tak. Za tą beką z czytających mamusiek, które chcą się podniecić, stoi połączenie protekcjonalizmu, klasizmu i seksizmu. Mężczyźni też konsumują literaturę niskich lotów, ale wtedy nie słyszmy głosów oburzenia. Mamy za to konserwatywne przerażenie faktem, że kobiety czytają książkę dotyczącą ich seksualności.

ADł.: Reakcja na Greya przywodzi mi na myśl skojarzenia z przejawami dyskryminacji gejów i lesbijek. Ona przybiera zupełnie inną formą w zależności czy dotyczy mężczyzn czy kobiet. Lesbijki są lekceważone, odmawia im się ważności, rozmywa ich postulaty, spycha do jakiegoś niewidzialnego obszaru. Dlatego po lekturze Hardkorowego romansu przestałam się identyfikować z grupą kobiet, które krytykują i w czambuł potępiają Pięćdziesiąt twarzy Greya. Czy tego chcemy, czy nie, to jest jednak głos kobiet i należy mu się przyjrzeć z powagą, przynajmniej jako pewnemu zjawisku.
KD: I nie mówmy, że napisanie Greya nie jest żadną sztuką. Każdemu, kto tak twierdzi, proponuję napisanie powieści, która sprzeda się w takich ilościach. Gdybym wiedziała, jak to zrobić, to pewnie nie siedziałabym tu, tylko pisała, żeby potem skończyć życie gdzieś pod palmami. Osiągnięciem Greya nie jest jego literackość, tylko bliskość z tym, czego ludzie potrzebują.

JD: Illouz twierdzi, że to okoliczności dojrzały.

KD: Jasne, i właśnie taki popularny pisarz potrafi wystawić czułki i złapać te okoliczności. Fascynujący jest też proces powstawania Greya. Ona pisała to we współpracy z czytelniczkami. Przedstawiała propozycje, pomysły, które później były zmieniane, krytykowane.

JD: Analiza tych tak zwanych crowdsourcingowych metod pisania powieści może być interesująca pod względem genderowym. Na przykład George R. R. Martin, autor Gry o tron, nie cierpi tych wszystkich prób dopisywania mu czegokolwiek. Jest zdeklarowanym i zdecydowanym przeciwnikiem jakichkolwiek form współautorstwa.

KD: A jak będziemy się wtrącać, to już wszystkich zabije. Taka powieść pisana w kontakcie z czytelnikami może być narzędziem do badania społeczeństwa. Działa trochę tak jak eksperyment etnometodologiczny – pokazuje niepisane granice, co jest dopuszczalne, a co nie. Mogą być trzy klapsy i jeden kij, ale już wyrywanie paznokci odpada.

źródło http://www.krytykapolityczna.pl

+48 602 788 785
jjozefowicz@psychologwarszawa.eu