James Hillman


james hillman2Z dumą podkreślał, że nigdy nie przeprowadził żadnego empirycznego eksperymentu i nigdy nie otrzymał żadnego akademickiego grantu na jakiekolwiek badania. Choć pisał wiele o psychoterapii, w pewnym momencie przestał ją uprawiać, stwierdził bowiem, że to nie tyle jednostki, ile raczej cała zachodnia kultura wymaga terapii i rewizji. Swoją pierwszą książkę – „Samobójstwo a przemiana psychiczna” (to jedyna, póki co, jego praca przetłumaczona na język polski) – zbudował wokół obrazoburczej na pierwszy rzut oka tezy: założenie, że samobójstwu zawsze trzeba przeciwdziałać to nie żaden medyczny czy psychiatryczny pewnik, ale wyraz lęku przed śmiercią i niezrozumienia czym w gruncie rzeczy są fantazje i impulsy samobójcze. Kultura, która boi się umierania, deleguje do walki ze śmiercią swoich herosów – pisał. Tymi herosami są lekarze, prawnicy i teolodzy – stojący na straży życia i zdrowia, mający chronić je przed śmiercią (czyli samobójstwem), chorobą czy depresją. Tak naprawdę jednak – dowodził – tego rodzaju postawa jest płytka i antypsychologiczna. W ludzkie doświadczenie, w ludzką psychikę, cierpienie wpisane jest bowiem nieusuwalnie.

Zrozumieć to cierpienie, uznać je, gruntownie i uczciwie go doświadczyć, zamiast podejmować z nim fanatyczną, ślepą walkę – oto prawdziwe zadanie psychologii, którą trzeba raz na zawsze uwolnić od dwóch obcych, zniewalających ją dziedzin: medycyny i metafizyki (zwłaszcza – metafizyki chrześcijańskiej).

300 lat do tyłu

Urodzony w 1926 roku w Atlantic City, James Hillman nazywany był często enfant terrible współczesnej psychologii. Choć wykładał na Yale, Harvardzie czy Cambridge, wielu akademickich psychologów traktowało – i traktuje go cały czas – jako niebezpiecznego renegata, który odrzuca nie tylko całą współczesną psychologiczną wiedzę, ale także całą współczesną naukową metodologię. To oczywiście prawda, tyle że Hillman tego rodzaju zarzut przyjmował jako komplement stuprocentowo oddający jego nastawienie. Dick Russell, autor dwutomowej biografii Hillmana „The Life and Ideas of James Hillman” („Życie i myśl Jamesa Hillmana”), która trafi do amerykańskich księgarń w przyszłym roku, w wypowiedzi dla The New York Times wspominał reakcję Hillmana, kiedy jeden z wydawców odrzucił jego fundamentalne dzieło „Re-Visioning Psychology” („Re-Wizja Psychologii”), stanowiące rozbudowaną wersję tzw. Terry Lectures, prestiżowych wykładów na Yale, do których wygłoszenia ten znakomity uniwersytet zapraszał najwybitniejszych myślicieli swoich czasów (poza Hillmanem wygłaszali je m.in. C.G. Jung, Erich Fromm, Paul Riceour, Hans Kung i Peter Singer). „Wydawca odrzucił książkę”, mówił Russell, „twierdząc, że zawarty w niej program, cofa psychologię o 300 lat. Hillman był zachwycony. Bo dokładnie o to mu chodziło”.

Psychologia archetypowa

W 1953 roku Hillman – mając za sobą studia filozoficzne w USA i krótką służbę w tamtejszej armii (pracował jako sanitariusz; często wspominał, że tamto doświadczenie – zetknięcia z niewyobrażalną makabrą i cierpieniem wojny, uruchomiło jego wrażliwość na to, co słabe, zdeformowane czy poranione) – przyjechał do Instytutu Junga w Zurychu. Twórca psychologii analitycznej był tam jeszcze wówczas aktywnym wykładowcą. Hillman uczęszczał na prowadzone przez Junga seminarium poświęcone strukturze kryształu i jej symbolicznemu znaczeniu. Szybko jednak zrezygnował z tych zajęć. W wydanym w 1982 roku wywiadzie rzece, który przeprowadziła z nim Laura Pozzo (zatytułowanym „Inter Views”), twierdził, że postrzegał Junga jako niebywale silną, pochłaniającą, solarną osobowość. Dlatego właśnie – nie chcąc znaleźć się pod jego magnetycznym wpływem, czując, że jest jeszcze zbyt słaby, żeby się mu oprzeć i znaleźć własną drogę – wolał raczej obcować z książkami i tekstami Junga, niż z nim samym. W 1959 roku – jak sam twierdził, w sposób niespodziewany i w zasadzie przypadkowy (podobno nikt inny nie mógł akurat podjąć się tej funkcji) został dyrektorem programowym Instytutu. Tę funkcję sprawował do połowy lat 70., kiedy to – po publikacji „Re-Visioning Psychology” – w sposób bardzo wyraźny odciął się od ortodoksyjnego, tradycyjnego jungizmu i proklamował własną „szkołę” czy też raczej, jak sam wolał to określać, pewien szczególny „styl myślenia”, który nazwał „psychologią archetypową”.

Można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że Hillman ma się do Junga tak, jak Jung ma się do Freuda. W tym sensie Hillman nie jest i nigdy nie był jungistą – psychologia analityczna była dla niego wyłącznie punktem wyjścia, a nie punktem dojścia. Jung – obok Platona, Plotyna, Giambattisty Vico, Marsilia Ficiny, Henri’ego Corbina, Adolfa Portmanna, Karla Kerenyi i wielu innych – był dla niego istotnym źródłem inspiracji, nie zaś mistrzem, albo guru, którego słów i rozstrzygnięć nie wolno kwestionować (wolno je co najwyżej opatrywać czołobitnymi komentarzami i przypisami). Bezpośrednio Hillman zaczerpnął od Junga właściwie tylko dwie – za to kluczowe – kategorie.

Psychiczne, archetypowe

Po pierwsze: rzeczywistość psychiczna jako podstawowa, najpełniej dostępna, zapośredniczająca każde poznanie. W eseju „The Pandeamonium of Images” Hillman twierdził, że stanowisko Junga wobec psyche – ani metafizyczne, ani materialistyczne – najlepiej wyraża sformułowanie „rzeczywistość tak jakby”. Jung – pisał Hillman – traktował obrazy nieświadomości „tak jakby” były obdarzone autonomią, „imaginatywnym ciałem i imaginatywnym umysłem”, nie postrzegał ich zatem ani jako czystych wytworów fantazji (czegoś w rodzaju halucynacji czy wymysłów), ani też jako obdarzonych mocną ontologiczną realnością duchowych istot. Psychologia głębi wedle Hillmana idzie drogą pośrednią, drogą „tak jakby”, drogą „ani ani” – nie jest ani metafizyką, ani religią, ani też psychologią ufundowaną na biologii czy raczej neurobiologii. Jest psychologią, której podstawowym datum jest właśnie rzeczywistość psychiczna, wyobraźnia, mundus imaginalis.

Drugą istotną kategorią, którą Hillman zaczerpnął od Junga, była kategoria „archetypu”. Jednak w pismach Hillmana próżno szukać odniesień do owych doskonale z pism Junga znanych przykładów: Wielkiej Matki, Cienia, Starego Mędrca czy Animy albo Animusa. Hillman używał wyłącznie formy przymiotnikowej, „archetypowy” – nigdy nie pisał o archetypach, a jedynie o archetypowych obrazach czy doświadczeniach. Junga koncepcję archetypów – jako niepoznawalnych, niewidzialnych struktur poprzedzających i kształtujących percepcję na podobieństwo Kantowskich transcendentaliów, Hillman uważał za czystą i jałową spekulację. „Każdy obraz jest archetypowy i każdy obraz jest poznawalny” – pisał.

Nie posługiwał się praktycznie w ogóle pojęciami nieświadomości i świadomości – odrzucał bowiem także binarną metafizykę Junga, który całe życie psychiczne widział jako dynamiczną grę przeciwieństw, prowadzoną wedle głównej metareguły czyli zasady enancjodromii. Najczęściej jednak krytykował Hillman jungowskie pojęcie „Jaźni” – zarówno jako archetypu pełni i jedni, wokół którego organizuje się życie duszy, jak i jako zasady „uruchamiającej” proces indywiduacji. Ten ostatni – dla Junga i jego uczniów (zwłaszcza dla Ericha Neumanna czy Edwarda Eddingera) stanowiący telos świadomego życia, kamień filozoficzny ukryty w sercu wszystkich wielkich tradycji mistycznych i religijnych – uważał Hillman za jeszcze jedną próbę poddania psyche monoteistycznemu, unifikującemu terrorowi.

Dlatego właśnie zwracał się w stronę politeizmu – jednak nie w sensie religijnym, ale w sensie jak najgłębiej psychologicznym: w politeizmie, zwłaszcza politeizmie greckim, widział rozpoznanie psyche jako rzeczywistości wielorakiej, polifonicznej, nieredukowalnej do żadnej jednej metazasady, niezorganizowanej wokół żadnego jednego symbolu, archetypu czy celu. Hillman był bardzo krytyczny wobec postjungizmu – widział w nim bowiem bezrefleksyjne powielanie monoteistycznego modelu wyznawanego przez ojca założyciela, widział w nim także (zwłaszcza w tych obszarach, w których nacisk kładziony na indywiduację i łączenie jej z chrześcijaństwem był szczególnie silny) kolejną wersję psychologii, której głównym bohaterem nie jest dusza, ale ego.

Ego pogrążone w introwertywnym, zwróconym do wewnątrz, procesie samozbawienia przez indywiduację, traci kontakt z rzeczywistością zewnętrzną, z tym wszystkim, co tworzy animam mundi, duszę świata. Tutaj Hillman – zwłaszcza w swojej późnej twórczości – chętnie zwracał się w stronę arystotelesowskiego realizmu. Krytykując psychoterapię jako skrajnie normatywny system zamykający człowieka w wewnętrznym świecie jego problemów, odrzucając całkowicie teorię o wpływie wychowania na kształtowanie się osobowości (warto zauważyć, że Hillman krytykował tego typu poglądy już kilkadziesiąt lat temu, a obecnie są one częścią zupełnie mainstreamowej psychologii akademickiej – głównie dzięki pracom Judith Harris i Stevena Pinkera) – Hillman zwracał uwagę, że depresja, nerwica, wściekłość czy rozpacz, są często jak najbardziej adekwatnymi reakcjami na to, co dzieje się w świecie. Psychoterapia i psychiatria próbują „zrzucić” wszystko na pacjenta, próbują „umieścić” jego problemy wyłącznie w jego wnętrzu – tymczasem coraz częściej chora bywa tak naprawdę rzeczywistość polityczna i społeczna (a nawet estetyczna – czasami przygnębienie może wywoływać po prostu brzydota miasta, w którym się mieszka). W tym sensie psychoterapia – uważał Hillman – może służyć konserwowaniu zastanego porządku politycznego i społecznego. Może być – nawet nie zdając sobie z tego sprawy – klasycznym „opium dla ludu”. Dlatego właśnie w połowie lat 80. Hillman przestał prowadzić indywidualną terapię, argumentując to tym, że nie jednostki, ale kultura i cywilizacja Zachodu wymagają gruntownej terapii.

Śnienie i umieranie

Modelowym przykładem ego-icznego nastawienia, obecnego zarówno w psychologii Junga, jak i w psychoanalizie, była dla Hillmana jungowska i freudowska analiza marzeń sennych. W wydanej w 1979 roku książce „The Dream and The Underworld” pisał, że zarówno Freud, jak i Jung przystępowali do rzeczywistości snu z pozycji ego. Interpretacja i „rozpracowywanie” sennych symboli – w ich ujęciu – tak czy inaczej służyć ma świadomemu życiu, życiu na jawie. Zapisywanie i terapeutyczna praca ze snem jest więc kolejnym sposobem wzmacniania i wzbogacania ego. „Ich naczelne podejście”, pisał Hillman, „można wyrazić następująco: świat snu trzeba musi zostać zaadaptowany na potrzeby ego. Tymczasem moje podejście jest dokładnie odwrotne: to ego powinno dostosować się do świata snu”.

Według Hillmana nie ma żadnego algorytmu, żadnego kodu, żadnego słownika, pozwalającego przekładać nocne obrazy na język jawy. Jedyne, co można zrobić, to doświadczyć snu jako czegoś w rodzaju alchemicznej retorty, w której ego ulega swoistemu rozpuszczeniu, dezintegracji, rozparcelowaniu na wiele głosów. W doświadczeniu marzenia sennego ego jest tylko jednym z wielu bohaterów – najczęściej bynajmniej nie głównym, ale pobocznym, kompletnie zależnym od innych, wydanym na pastwę najdziwaczniejszych obrazów i fantazji, deformowanym, anihilowanym na miliony sposobów. Dlatego właśnie sen i śnienie łączył Hillman z Hadesem – podziemnym królestwem umarłych. Śnienie to wprawianie się w umieraniu, a zarazem swoiste ćwiczenia z deliteralizacji. W śnie widać wyraźnie, że świat widziany oczami duszy – a nie ego – jest ruchomy, zmienny, nieuchwytny, wielopostaciowy, nie dosłowny; że każdy obraz, z którym obcujemy, każda postawa jaką przyjmujemy, każde filozoficzne czy teologiczne stanowisko, które traktujemy jako nienaruszalną, obiektywną prawdę o świecie, to tylko metaforyczne, w każdej chwili gotowe rozpłynąć się, rozwiać. Dokładnie tak jak we śnie rozpływają się i rozwiewają kolejne sceny oraz figury – tak rozpłyniemy się i rozwiejemy umierając.

Dusza i cierpienie

Autentycznych przejawów psyche Hillman szukał więc nie w laboratoriach, ale w nieposkromionych dziełach wyobraźni: w mitologii greckiej, poezji, literaturze, malarstwie, teatrze, snach, fantazjach, lękach czy halucynacjach. Chętnie sięgał do angielskich romantyków, greckich tragików, alchemicznych traktatów, starych medycznych czy przyrodoznawczych tekstów, które – nie przedstawiając już z dzisiejszej „naukowej” perspektywy żadnej wartości, jako głos duszy, głos wyobraźni, były dla niego bezcennym źródłem inspiracji. Monoteistyczna religia chrześcijańska, która ukształtowała nasz sposób widzenia rzeczywistości i siebie, jest – zdaniem Hillmana – głęboko antypsychologiczna. Zwrócona przeciw psyche z powodów, o których pisałem wcześniej, jest bowiem także nacechowana dwiema przeciwnymi duszy jakościami: heroizmem i moralizmem. Tymczasem naturalną aktywnością psyche jest patologizowanie – wrodzona, esencjalna skłonność duszy do popadania w rozmaicie rozumiane i definiowane w różnych kulturach stany patologiczne.

Dusza, uważał Hillman, cierpi na równi z ciałem, albo nawet znacznie bardziej niż ciało – ale nie można jej mierzyć tą samą miarą. Współczesna, psychiatryczna i psychologiczna (obecna właściwie w niemal wszystkich istniejących nurtach terapeutycznych) definicja zdrowia psychicznego, to w prostej linii zapożyczenie z biologii – gdzie norma rozumiana jest statystycznie, a zdrowie to harmonijne, niezakłócone współdziałanie poszczególnych elementów organizmu. Tymczasem psyche wymyka się takiej biologicznej klasyfikacji – podobnie jak wymyka się rozmaitym normom zapożyczanym z chrześcijańskiej metafizyki, w myśl której depresja czy smutek są grzechem, bo negują wspaniałość stworzenia (to tak zwany grzech acedii), a naturalna wielorakość i wielopostaciowość psychiki oraz jej skłonność do fantazjowania czy śnienia o rozmaitych wyobrażeniowych postaciach, postrzegana jest jako „opętanie przez demony”.

Duszy – uważał Hillman – nie trzeba zatem ani leczyć, ani zbawiać. Zarówno bowiem podejście medyczne, jak i podejście moralistyczne, wywołują efekt dokładnie odwrotny: próbując stłumić naturalną aktywność psyche, wpisać ją w sztuczne ramy, potępić ją lub napiętnować jako chorą, żeby potem łatwiej usprawiedliwić rozmaite medyczno-egzorcystyczne praktyki, mające tak naprawdę jedno źródło: lęk przed słabością i lęk przed śmiercią.

Cała masa pytań

Nie znaczy to bynajmniej, że Hillman proponował jakiś wyraźny, pozytywny program – jakiś system, szkołę terapeutyczną, spójną wizję psychiki, człowieka czy świata. Bynajmniej. Zawsze otwarcie podkreślał, że jest myślicielem krytycznym, że chodzi mu przede wszystkim o podważanie rozmaitych – tak religijnych, jak i naukowych – dogmatów, o sianie fermentu, o relatywizowanie naszych poglądów, zwłaszcza tych, które wydają się nam najbardziej oczywiste. W tym Hillman był niekwestionowanym mistrzem. „Chcecie odpowiedzi?”, napisał o nim kiedyś pewien publicysta „The New York Times”, „cóż, Hillman ma dla was całą masę pytań”.

James Hillman zmarł 27 października 2011 roku.

 

Tomasz Stawiszyński

żródło: http://www.taraka.pl/

+48 602 788 785
jjozefowicz@psychologwarszawa.eu