Pod koniec kwietnia odbyło się w Warszawie seminarium „Worldwork 2014”, poświęcone międzynarodowym konfliktom. W jakim stopniu globalne problemy mogą mieć przełożenie na te nasze, osobiste?
„Worldwork 2014” to rodzaj konferencji – spotkanie ludzi ze wszystkich kontynentów, podczas którego metodami Psychologii Procesu pracujemy nad gorącymi w tej chwili na świecie problemami społecznymi, politycznymi, ekonomicznymi. Jest to Praca ze Światem – możliwość wymiany, dialogu i pracy na głębszym poziomie niż tylko rozmowa na te tematy. Jest okazja wysłuchać relacji o problemach światowych z pierwszej ręki i dowiedzieć się, jak ludzie przeżywają je u siebie i jakie procesy przemian tam zachodzą. To trochę coś innego niż na przykład przeczytać w gazecie o tym, co się teraz dzieje na Ukrainie. Bezpośrednie relacje są dużo bardziej pełne emocji, są świadectwem jakichś ważnych doświadczeń.
Najważniejsze jest jednak to, że konflikty uruchamiają różne stanowiska i perspektywy. Są one wnoszone w postaci ról, które biorą udział w danym konflikcie. Ludzie reprezentują te role z miejsca osobistych doświadczeń, nawet gdy jedno mieszka w Ekwadorze, a drugie w Tajlandii. Odnajdują w sobie podobne uczucia. Ciekawie jest pomagać im pogłębiać swoje doświadczenia i docierać do znaczeń, które za nimi stoją. Praca ze Światem pomaga ludziom odnaleźć w sobie zrozumienie dla drugiej strony, dla jej wartości, otwiera na słuchanie, co ta druga strona wnosi. Bez tego rodzaju pracy trudno jest rozwiązać konflikt.
Przeżycia tych ludzi związane z Pracą ze Światem są wykorzystywane do pracy psychologicznej?
Tak. Zaznaczam, że to nie jest polityczna ocena tych zdarzeń. Społeczne wydarzenia polaryzują ludzi wokół pewnych stanowisk. Ludzie mocno stoją po jednej ze stron, co prowadzi do eskalacji konfliktu. Przeciwna strona zaczyna być postrzegana w coraz bardziej zdeformowany, karykaturalny sposób. Z czasem ci po drugiej stronie przestają mieć ludzkie cechy. Jeżeli to się rozwija dalej, prowadzi do wojny. Praca psychologiczna polega na przywróceniu dialogu.
W rozwiązaniu konfliktu pomaga dostrzeżenie siebie w tej drugiej stronie?
Kiedy potrafię odnaleźć w sobie to, co ktoś robi, jest mi dużo łatwiej nie odrzucać tego kogoś jako osoby. To jest praca nad szukaniem w sobie tych różnych stanowisk czy też siebie w różnych sytuacjach, różnych rolach. Kiedy są dwie strony, każdy może w sobie odnaleźć każdą z nich. Przeciwnicy obecności Polski w Unii Europejskiej mogą mieć rację, że doprowadziła ona do osłabienia regionalności, ale nie sądzę, żeby narzekali na jeżdżenie autostradami. Każdy z nas jest trochę za, a trochę przeciw. Nie chodzi o to, żeby stać po przeciwnych stronach barykady i rzucać w siebie kamieniami. Gdy przychodzi podjąć decyzję, najczęściej polaryzujemy się. Odcinamy argumenty, które nie pasują do naszego myślenia i odczuwania, zamykając się w swojej roli. Tymczasem mamy w sobie jakości, które znajdują się po obu stronach konfliktu. Mamy też w sobie wiele ról.
Czy psychologiczna praca z rolami może być wykorzystana w przestrzeni zawodowej, kiedy dochodzi do konfliktu?
Jak najbardziej. Dobrym przykładem na konflikt ról jest sytuacja, kiedy członek zespołu awansuje i zostaje kierownikiem. Przez jakiś czas ma problem z tożsamością i zamiast zarządzać, czuje się czymś w rodzaju związku zawodowego. Rozmawia z zarządem, negocjując lepsze warunki pracy dla swojego zespołu. Ma w sobie dostęp do dwóch ról, to faza przejściowa. Na ogół taka osoba przechodzi drogę od podwładnych do zarządzających. Dobrze byłoby, żeby pracownik mógł wyobrazić sobie, jak to jest być zarządzającym, a zarządzający, żeby czuł, jakie problemy może mieć pracownik. Ktoś, kto jest niżej w hierarchii, może doskonale rozumieć tego, który jest wyżej, i odwrotnie. Warto znaleźć to w sobie.
A gdy w zespole pracowniczym pojawiają się buntownicy –o czym może świadczyć taki konflikt i jak do niego podejść?
Rzadko kiedy udaje się taki bunt rozładować bez zrozumienia wartości czy potrzeb psychologicznych, które za nim stoją. Można spojrzeć na niego jak na sabotaż, a można zobaczyć w nim brakującą firmie jakość. Zwykle jest tak, że ludzie potrzebujący aprobaty rezygnują z siebie, z tego, co ich interesuje, z twórczości, pomysłowości, przedsiębiorczości. Próbują dostosować się do oczekiwań przełożonych. Do pewnego stopnia pracuje to na rzecz tej organizacji, bo buduje pewne standardy i sposób widzenia świata, ale jeżeli zostaje posunięte za daleko, ludzie tracą motywację do pracy. Rezygnując z własnej tożsamości, zaczynają kontestować to, co reprezentuje wartości firmy. W związku z tym staje się ona nijaka, w pewnym sensie ma depresję. Wysłuchanie i uwzględnienie głosów buntowników może ją uratować.
Czy konflikty, które obserwujemy w społeczeństwie, można odnieść do indywidualnej psychiki człowieka?
Tak. Przyczyną konfliktu jest marginalizacja, odsunięcie pewnych aspektów siebie, których nie oceniamy jako dobre, nie chcemy się z nimi utożsamić. Wyraźnie widać to w relacji rodzic–dziecko. Dzieci z definicji kochają swoich rodziców, a oni często nie biorą tego pod uwagę. Kochają swoje dzieci, ale nie myślą o tym, że dzieci kochają też ich. Dziecko, które kocha, chce mieć z rodzicem jak najwięcej kontaktu, chce uwagi, aprobaty, miłości. A rodzice często mają wybiórczy stosunek do tego, co im się w dzieciach podoba, a co nie. Dzieci szybko orientują się w tym, które ich aspekty „robią karierę”, a które są skazane na brak akceptacji. I starają się zachowywać tak, jak rodzice tego oczekują. Najpierw próbują być takie, jakie są, ale kiedy okazuje się to niemożliwe, godzą się na kompromis i zaczynają podkreślać pewne aspekty siebie.
Co się dzieje z tą zepchniętą na margines psychiki częścią?
Jest cały czas obecna. W którymś momencie ten proces ograniczania siebie utrwala się na tyle, że sami występujemy przeciwko tym wartościom, których się wyrzekliśmy. Zwracamy się też przeciwko ludziom, którzy je w jakiś sposób pokazują, i na zewnątrz nas zaczyna funkcjonować taki sam konflikt. Odrzucamy tych, którzy reprezentują tę wypartą część. Trochę ich podziwiamy, ale bardziej zwalczamy. I krytykujemy siebie samych za tego typu odruchy. Ludzi, którzy wyrzekli się kawałka siebie, cechuje pewien rodzaj smutku. Bo skoro uczucie do rodzica zostało odrzucone, to najbardziej ufne, otwarte, kochające miejsce w nas zostało zranione.
Potem dorastamy i spotykamy partnera czy partnerkę…
…i zależy nam, żeby właśnie ta część została pokochana przez drugą osobę. Ta zmarginalizowana. Jeśli jesteśmy kochani za to, co rodzice uznawali za właściwe, to z jednej strony czujemy się docenieni i chciani, a z drugiej niedocenieni i niechciani. Jeżeli jednak ktoś dostrzeże tę odrzuconą jakość i ją pokocha, poczujemy się naprawdę szczęśliwi.
Chyba najpierw potrzebujemy sami nawiązać kontakt z tą częścią siebie.
To jest rodzaj ryzyka i dla niektórych ludzi jest to trudne przeżycie – dopuścić w sobie tę jakość, samemu ją w sobie polubić. W końcu jednak to ja zrezygnowałem z siebie, by zadowolić rodzica, i ja mogę tę decyzję cofnąć. To, że ktoś inny może pomóc dostrzec mi tę część, na początku jest dość przerażające. Dzieje się tak dlatego, że budzą się skojarzenia z lękiem i bólem z dzieciństwa. Pojawia się nieuświadomiony strach, że znowu zostaniemy odrzuceni, że stracimy aprobatę rodzica. Jeszcze raz stajemy przed tym samym konfliktem, bo trzeba na nowo uwierzyć, że ta nasza zmarginalizowana część może zostać pokochana. Jeśli to się nie zdarzy, bardzo ciężko czuć się w relacji w pełni obecnym, w pełni swobodnym. Kochanym i przyjętym ze swoim uczuciem, takim, jakim się jest.
Odzyskanie z powrotem kontaktu z tą częścią siebie jest rodzajem wyzwolenia, uzdrowienia, odnalezienia się znowu w domu. Bycia całością. Osoby, które odzyskują swoją marginalizowaną część, są zazwyczaj bardziej tolerancyjne w stosunku do różnych zachowań. Co więcej – lubią te bardziej „dziwne” cechy ludzi, nie cenią sobie zunifikowania.
Wywiad z psychoterapeutą procesu Michałem Dudą, źródło www. zwierciadło.pl
+48 602 788 785
jjozefowicz@psychologwarszawa.eu